Ultramaraton Go To Hell

W sobotę 18 lipca odbył się ultramaraton z Gdyni do Helu. Wraz z kolegą Bogumiłem Zielonką postanowiliśmy sprawdzić się na dystansie 80 km, w nadmorskich okolicznościach przyrody. W biegu startował również brat Bogusia – Mariusz Zielonka. Impreza jest nietypowa, gdyż jest organizowana przez grupkę zapaleńców z trójmiasta. Impreza nie ma własnego budżetu ani sponsorów (sam udział w biegu jest bezpłatny), a to, że może się odbyć jest zasługą jedynie entuzjastów biegania i wolontariuszy.
Dzień przed startem – w piątek – odbyło się spotkanie, na którym organizatorzy omówili przebieg i oznakowanie trasy, jak również przekazali swoje uwagi dotycząc bezpieczeństwa oraz sugestie co do taktyki biegu.
Wystartowaliśmy o godzinie 4:30 sprzed dworca głównego w Gdyni. Na starcie towarzyszyły nam dźwięki „Highway to Hell” AC/DC. Początkowo biegliśmy przez przemysłowe tereny na przedmieściach Gdyni. Trasa na tym odcinku była łatwa i mało ciekawa. Po przepaku w Dębogórze wbiegliśmy na łąki i pola. Trasa nadal była stosunkowo prosta technicznie, ale problemy stwarzało oznakowanie – okoliczni mieszkańcy zerwali część taśm. Na szczęście na początku biegu „peleton” biegaczy był mało rozciągnięty i w zasięgu wzroku cały czas mieliśmy innych zawodników, co ułatwiało nawigację. Odcinek z Osłonina do Pucka miał krosowy charakter. Trasa biegu wiodła po plażach i klifach nad Zatoką Gdańską. Na jednym ze zbiegów złapał mnie skurcz w łydkę, na skutek czego resztę zbocza pokonałem na plecach. Na szczęście na dole, dzięki pomocy Bogusia udało mi się pozbierać i kontynuować bieg. Po minięciu Pucka biegliśmy wzdłuż brzegu zatoki, po ścieżce rowerowej. W biegu przeszkadzało coraz intensywniej świecące słońce i roje muszek. Owadów było tak dużo, że nie udało się uniknąć połknięcia kilku osobników. Po przepaku we Władysławowie wbiegliśmy na półwysep. Początkowo biegliśmy po leśnej ścieżce. W okolicy Chałup rozpoczął się najtrudniejszy około 10 kilometrowy fragment. Na drodze pojawił się kopny piach. W niektórych miejscach piach był tak głęboki, że nie dało się po nim nawet maszerować. Do przepaku w Kuźnicy dowlokłem się resztką sił. Na szczęście 0,5 litra Coca-Coli potrafi zdziałać cuda i po opróżnieniu butów z piachu można było wyruszyć na ostatni – 25 kilometrowy odcinek do Helu. Cały końcowy etap wiódł po utwardzonej i niestety w większości nieocienionej ścieżce rowerowej. Minęło już południe i słońce operowało bardzo intensywnie. Na kilometr przed metą dogonił mnie Boguś, który nieco się zasiedział na ostatnim przepaku w Juracie i na metę wbiegliśmy razem. Za metą czekał na nas medal. Niestety nie udało się przełamać 10 godzin – przebiegnięcie 80 km zajęło nam ok. 10h 15 min. Helscy strażacy zapewnili zaplecze socjalne i depozyty, więc po biegu można się było wykąpać i doprowadzić do porządku. Mogliśmy się w końcu „nawodnić” i zjeść coś konkretnego. Imprezę zakończył powrót promem do Gdyni.
Impreza była zorganizowana bardzo dobrze, co przy jej spontanicznych charakterze należy uznać za duże osiągnięcie. Wspaniałe widoki na trasie i wakacyjna pogoda dopełniają pozytywnego obrazu wydarzenia.
Ultramaraton Go To Hell mogę z całym przekonaniem polecić każdemu, kto chciałby zmierzyć się z dystansem podwójnego maratonu, a nie czuje się dość silny na występ w hardcorowym biegu w rodzaju Rzeźnika. Dodatkową zaletą jest możliwość połączenia startu z wakacyjnym rodzinnym wyjazdem.
Uwagi dotyczące przygotowań i startu w ultramaratonie: przy temperaturze powyżej 20 C i intensywnym słońcu podstawową sprawą jest pilnowanie właściwego nawodnienia. Pić należy co kilka minut. Jeśli tego zaniedbamy, możemy się spodziewać odwodnienia lub udaru cieplnego. Pomimo wysokiej temperatury i braku apetytu należy koniecznie coś zjeść co 1 – 1,5 godz w przeciwnym razie będzie kryzys. Niezbędny wyposażeniem jest wygodny plecak z bukłakiem i porządna czapka – najlepiej „saharyjka”. Nie od rzeczy jest również zabezpieczyć każdy kawałek skóry przed słońcem. O tym ostatnim ja niestety nie do końca pamiętałem. 10 godzin słońca mocno dało się we znaki moim kolanom, skutkiem czego teraz pozbywam się wierzchniej warstwy skóry.
Na koniec mała dygresja. W biegu Go To Hell brała udział pani Ewa Katarzyna Kasierska. Pani Ewa (rocznik 48 – 67 lat) przebiegła dystans 80 km w czasie 12,5 godziny i ze sporym zapasem zmieściła się w limicie czasu. Na mecie powiedziała, że co roku przyjeżdża pociągiem do Jastarni, aby uczestniczyć w „Maratonie po plaży”, więc gdy teraz nadarzyła się okazja postanowiła przybiec na półwysep. Pani Ewa jest żywym dowodem, na to, że przy odpowiednim podejściu można się w każdym wieku cieszyć dobrą formą i czerpać radość z życia, czego życzę wszystkim klubowiczom.