Dwóch takich co złapało dzika za kły – XIII Bieg Rzeźnika w wykonaniu Endorfiny

Celem tego tekstu jest podzielenie się doświadczeniem z Biegu Rzeźnika oraz zrelacjonowanie po krótce tego przez co przeszliśmy, być może ktoś weźmie coś dla siebie i wykorzysta w swoich górskich przygodach biegowych.
Zacznę od tego, że w zeszłym roku zapisaliśmy się z Romanem na Rzeźnika, jednak nie zostaliśmy wylosowani. Roman jeszcze wcześniej opublikował informację na facebooku w celu znalezienia partnera do wspólnej rzezi. Wydaje mi się, że nikt z nas nie był świadomy tego co robi. W tym roku mieliśmy szczęście w losowaniu i udało się. Gdy w grudniu dostałem maila z wiadomością „WASZA DRUŻYNA Delta Szwadron Super Cool Komando Wilków Alfa znalazła się na liście startowej Biegu Rzeźnika” to cieszyłem się dziecko :)
…kilka chwil później
Z przygotowaniami było różnie, raczej powiedziałbym, że jak na pierwsze poważne ultra to mało się przygotowywałem, podobnie zresztą jak Roman. Brak czasu i masa różnych obowiązków spowodowało, że biegałem głównie nocą, czasami wracając bardzo późno na nocne karmienie syna. Oczywiście z Romanem robiliśmy treningi na Górze Kamieńsk, która była bazą do ćwiczeń siły, podbiegów i zbiegów. Czas leciał. Roman znalazł pokój w Cisnej. W zasadzie 15 minut spokojnym spacerem mieliśmy do orlika, w którym mieściło się biuro zawodów i pierwszy przepak na trasie. Jak ktoś potrzebuje namiar do osoby to Roman jest w posiadaniu wszelkich informacji: pokój z balkonem (widokiem na kawałek trasy Rzeźnika), wspólna łazienka i kuchnia. W gratisie dostajecie świetny klimat jaki tworzą właściciele.
Bieg Rzeźnika to jeden z trudniejszych biegów ultra, którego trasa przebiega przez malownicze Bieszczady. Trasa XIII edycji Rzeźnika została zmieniona na kilka dni przed biegiem, o czym pisały wszelkie możliwe media (TV, NET, radio i gazety). Swoją drogą niezła reklama biegu – być może organizatorowi o to chodziło? Jednak dla mnie organizator się nie popisał, również „władza” nie zabłyszczały inteligentnymi argumentami odmowy wstępu do Parku Bieszczadzkiego. Nowa trasa była wyzwaniem dla nas, co dawało jeszcze większego kopa. W Bieszczady wyruszyliśmy w czwartek z rana (w Boże Ciało) i w zasadzie to była bardzo dobra decyzja. Śladowa ilość pojazdów nie utrudniała nam jazdy.

Droga do Cisnej
Po ok. 6h drogi byliśmy w Cisnej, gdzie zrobiliśmy od razu kilka zakupów pamiątek, w 5 sklepach na krzyż. Następnie rozpakowaliśmy się w pokoju, po czym poszliśmy po odbiór pakietów, gdzie spotkałem swojego biegowego guru – chifa :) Szybka wizyta w knajpie „Pod kudłatym albo rozczochranym aniołem” celem uzupełnienia węgli. Jednak kolejki były tak duże, że odpuściliśmy sobie II danie (w sumie to może i dobrze :) ) Powróciliśmy do domu by przygotować przepaki. Czekaliśmy na ostatnie wieści w temacie pogody, by móc jak najlepiej dobrać rzeczy na przepaki i strój startowy na wyprawę. Wszystko co przygotowaliśmy w przepakach zostawiliśmy w odpowiednich workach, które zostawiliśmy w biurze zawodów.

Orlik w Cisnej – depozyt przepaków
Co zostawiliśmy w przepakach?
- koszulki na zmianę (z krótkim rękawem w kolorze innym niż czarny)
- skarpetki – woda/woda z miodem i cytryną + odrobina soli (mniam)
- wygazowana cola
- batony, morele
- shoty magnezowe
- czapki z daszkiem
Kurtki i bluzy wraz z czołówkami zabraliśmy ze sobą (na pierwszym przepaku zostawiliśmy je).

Przed startem w XIII Biegu Rzeźnika
Strategia była taka aby zap*****ać, tzn. przebiec :) lecimy tak jak możemy, bez spiny czasowej. Zbiórka była o 01:30 więc poszliśmy spać, a przynajmniej próbowaliśmy. Trochę za krótkie łóżko dało nam popalić, a przynajmniej mi. Dla nas już wtedy zaczął się rzeźnik ;) Zegarek zadzwonił szybko, za szybko. Nie było czasu na pierdoły więc zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę. Oczywiście obowiązkowa wizyta w toalecie, bez której nigdzie byśmy nie wyszli. Z tego podekscytowania nie zjadłem całego śniadania. Przed 02:00 wyjechaliśmy do Cisnej aby o trzeciej w nocy wystartować w biegu. Świetna atmosfera, którą tworzyli ludzie pozytywnie nakręconych, którzy oczekiwali wystrzału z broni aby wyruszyć w rzeź. Pierwszy odcinek to 32 km z Komańczy do Cisnej owiany mgłą, która stanowczo blokowała przedzierające się promienie słoneczne. Po drodze mijaliśmy strumyczki i zwalone drzewa – bardzo malowniczy las bieszczadzki. Mijaliśmy również chatę Jasia i Małgosi, przy której paliło się ognisko. Gdzieś po drodze spotkaliśmy Martę Penew z Krzyśkiem, którzy dzielnie pokonywali kilometry. Godnym uwagi był ostatni zbieg, cholernie stromy i śliski, tuż przed pierwszym przepakiem. Uzupełniliśmy płyny i przebraliśmy się, po czym ruszyliśmy dalej. Mieliśmy jakieś 1-1,5h zapasu na każdym przepaku. Drugi odcinek rozpoczął się ostrym podejściem i wtedy też zaczęło padać. Zrobiło się ślisko. Później wyszło słońce i tak na przemian do końca biegu. Piliśmy dużo wody ale mieliśmy na sobie wystarczająco aby zakończyć dany odcinek. Gdzieś na trasie się zgubiliśmy ale honorowo powróciliśmy na trasę, co innego ludzie przed nami (mieli prawdopodobnie krótszy odcinek). Na przepaku przed trzecim etapem znalazłem kleszcza na nodze, który zdążył się już we mnie wgryźć. Dzięki jednemu z biegaczy, a raczej jego kibicom udało się pozyskać piencetę. Roman trzema ruchami wyciągnął żarłoka, bo w trzech częściach :) W między czasie skosztował od nich wody z ogórków i … kilka metrów dalej mieliśmy przymusowy postój. Kolejny morderczy podbieg i zbiegi na których coraz bardziej zaczynało dokuczać kolano, które bolało już do końca biegu. Przy okazji zaczęły mi się robić odciski pod stopą, które też zaczęły spowalniać bieg. Kilometry leciały i zegarek na 68 km zakończył żywot (jak się później okazało powinienem przestawić go w tryb „bieg po szlaku”). Ostatni odcinek to zmieniona trasa. Godne uwagi było to, że na podejściach braliśmy wszystkich, z kijkami i bez. Wszystkich, których wypatrzyliśmy na horyzoncie dopadaliśmy i wyprzedzaliśmy. Taką mieliśmy siłę na ostatnich kilometrach! Jednak po podejściu był zbieg i nie wyglądało to już tak kolorowo. Kolano stanowczo odmawiało szybszego biegu, zresztą biegłem też bardziej zachowawczo, skoro boli to musiałem uważać aby nie wywinąć orła i nie zakończyć biegu na trasie. Po 15 godzinach i 19 minutach wbiegliśmy, a raczej weszliśmy na metę. Mając świadomość, że wyrobimy się w czasie ostatnie kilometry to był marsz :) Ogólnie bieg był świetnym doświadczeniem i przeżyciem – polecam :) Trochę gorzej sprawili się organizatorzy, zarówno przed biegiem (zmiana trasy, całe zamieszanie, itp.) w trakcie biegu (brak pomocy medycznej na przepakach) oraz na końcu (za metą czekaliśmy kilkadziesiąt minut, stojąc w deszczu, na to aby jakiś zorganizowany transport zabrał nas do Cisnej.
…i jeszcze jedna sprawa. Pamiętaj, nie istotne jest to ile robisz kilometrów, ważne, że robisz to dla siebie i czerpiesz z tego satysfakcję. Być może jest moda na „ultra” ale jeśli biegasz mniej to nic Ci nie ujmuje. Nie daj się „modzie” i rób to na co masz ochotę, w czym czujesz się dobrze. Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą :)

Meta XIII Biegu Rzeźnika